Kiedy Baal Szem Tow – (hebr. Mistrz Dobrego Imienia – twórca chasydyzmu)- miał do spełnienia coś trudnego, na przykład jakieś tajemne dzieło gwoli pożytku wszelkich stworzeń, szedł do lasu, rozpalał w pewnym miejscu ogień i pogrążony w mistycznych medytacjach zmawiał modlitwy – no i wszystko odbywało się zgodnie z jego zamierzeniami.
Gdy pokolenie później podobne zadanie miał wykonać Magid z Międzyrzecza, szedł do lasu na to samo miejsce i mówił: „Ognia co prawda nie możemy już rozpalić, ale możemy zmówić modlitwę” i wszystko było tak, jak sobie umyślił.
I znów jeszcze jedno pokolenie później, to samo miał wykonać rabbi Mojżesz Lejb z Sasowa. Poszedł do lasu i rzekł: „Nie możemy już rozpalać ognia, nie znamy też sposobu tajemnych medytacji ożywiających modlitwę. Znamy jednak miejsce w lesie z tym wszystkim związane – i to musi wystarczyć”.
No i wystarczało.
Kiedy w pokoleniu następnym rabbi Izrael z Rużyna stanął przed takim samym zadaniem, zasiadł w swym pałacu na złotym krześle i powiedział: „Nie możemy już rozpalać ognia, nie możemy zmawiać modlitw, nie znamy już także owego miejsca – ale możemy o tym wszystkim opowiedzieć”. I to jego opowiadanie miało taka samą moc jak czyny spełnione przez tamtych trzech”.
(Marc-Alain Ouaknin „Chasydzi”)
Widzenie świata według nauki chasydów
„Wyprawa do królestwa chasydów jest przedsięwzięciem niełatwym. Poszukiwacz, który bez odpowiedniego ekwipunku przedziera się przez leśne chaszcze, i tak mniej jest odważny od człowieka zdecydowanego na spenetrowanie chasydzkiego świata” (J. Langer).
Chasydyzm narodził się na Ukrainie, na terenach, gdzie panowała wielka bieda, uciemiężenie i stosunki przypominające średniowiecze. Wędrowni Żydzi zamieszkiwali małe miasteczka (hebr. sztełt) i skupiali swe życie wokół małej synagogi oraz chederu, szkoły dla małych chłopców. Był to jednak ruch zdolny do wlania, nowych życiodajnych soków do świata Żydów. Rozprzestrzenił się później w szybkim tempie na sąsiadujące tereny Polski, Rosji, Litwy, Białorusi, Czech i Rumunii. Nie mniej ruch ten, narodził się z łona naznaczonego piętnem śmierci, odchłani cierpień i uciemiężenia i niedoli, począwszy od okrutnych pogromów kozackich pod wodzą Bohdana Chmielnickiego w XVII w. aż po ciemność Szoahu XX wieku. Współwięźniowie którzy byli świadkami tego faktu mówią, że chasydzi z Bracławia tańcząc i śpiewając wchodzili do komór gazowych w Auschwitz. W ten sposób udało im się udowodnić, że w środku Piekła do końca pozostali istotami ludzkimi, nie dając się okaleczać ani poniżać, aby nie umrzeć, zanim zostaną unicestwieni. Bo to nie Stwórca umarł w Auschwitz, to umarł człowiek. Ten świat, świat chasydów, który w olbrzymiej większości został zgładzony przez oszalały z nienawiści nazizm, który odrzucił w swej chorej doktrynie Boga, tak naprawdę nie zniknął do końca. Stało się to dzięki woli przetrwania i tej jakże silnej więzi z Bogiem i z tradycją swoich przodków. Bo kim jest chasyd (hebr. chasidim – bogobojny, pobożny)? W miejsce elitaryzmu uczonych rabinów, zwolennicy Baal Szem Towa inaczej odczytywali Torę i inne nauki ezoteryczne w tym Kabałę Luriańską, z których wynikało, że Boga odnajdywać należy we wszystkich przejawach życia, ponieważ świat istnieje wewnątrz Niego, a służyć Mu można nawet swymi codziennymi zajęciami. Ten mistyczny panenteizm przyciągnął do ruchu także uczonych, ale najbardziej przemówił do rzesz zwykłych i biednych Żydów. Chasydyzm zachęcał ludzi, aby lgnęli do Boga, zbierali rozsiane przez Niego iskry (hebr. tikkun) oraz aby doświadczali Go w radosnej ekstazie osiąganej za pomocą śpiewu, tańca oraz modlitwy. Chasydyzm był, jest i pozostanie mistycznym ruchem odrodzenia religijnego powstałym w oparciu o nauki Baal Szem Towa (hebr. Mistrz Dobrego Imienia, czyli prawdziwego i nie wypowiadanego imienia Boga), które zapoczątkował na początku XVIII w. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Izrael ben Eliezer (1700 – 1760), znany powszechnie jako Beszt (skrót od Baal Szem Towa). Młody Izrael, przyswoił sobie tajniki wiedzy ezoterycznej, Kabały, dzięki tekstom, jakie przed śmiercią pozostawił mu inny Baal Szem, Adam (hebr. człowiek). Izrael ben Eliezer podczas snu, otrzymał od Anioła dar wypowiadania imienia lub imion Bożych (Kabała podaje, że Bóg ma 72 imiona). Ten dar pozwalał mu uzdrawiać chorych, wypędzać złe duchy (hebr. dybuk ), zapobiegać nieszczęściu, wybawiać swych braci w wierze od ucisku i prześladowań, gdyż jako cadyk (hebr. cadik – rebbe święty i czysty), jest „opoką świata” i „kanałem, którym dopływa łaska Boga”. Cadyk, poprzez czystość swej duszy i umysłu, jest w stanie wpływać na zmianę Boskich postanowień, gdyż jego czystość może sięgnąć do tych sfer nieba, gdzie jeszcze żadne postanowienie nie zostało wydane ze względu na to, że znajduje się tu tylko Boże Miłosierdzie. Podczas jednej z takich wędrówek spotkał Mesjasza, który oznajmił mu, że era mesjańska nadejdzie, gdy nauki Baal Szem Towa rozejdą się na cały świat. Chasydyzm bowiem, nie neguje wiary w zbawienie mesjańskie. Przyjście Mesjasza, które Żydzi wszystkich pokoleń pragną przyśpieszyć przez modlitewne błagania, jest przedmiotem żarliwej wiary chasydów i ich cadyków. W tej czystości, wierze i w modlitwie, trwają aż do śmierci, gdyż nawet po niej, o cadyku mówi się jak o żywym i o tym, że jego krystaliczna dusza wiedziona jest przed Tron Chwały, by zasiąść w koronie na głowie i zostać skąpany blaskiem promieni Szechiny (hebr. Boża Obecność). Za sprawą Baal Szem Towa i jego nauk, chasydyzm dotarł również do Lelowa, miasteczka położonego niedaleko Częstochowy, gdzie od stuleci żyła liczna gmina żydowska wraz ze swoim cadykiem. Rebbe Dawid Biderman (1746 – 1814) zwany Lelowerem, uczeń Baal Szem Towa, był człowiekiem z którego emanowała wielką dobroć. Ta jego wielka dobroć i skromność, wpłynęła również na jego przydomek, nazywano go bowiem – Królem Dawidem. Pomimo tego, że współwyznawcy zwracali się do niego jak do cadyka, nie wierzył, że nim jest. Często mawiał: „Nie jestem jeszcze godzien tego, by nazywać mnie sprawiedliwym, ponieważ wciąż jeszcze kocham swoich synów bardziej niż innych ludzi”. W czasach, których żył wyprzedzał epokę, gdyż pragnął pojednania pomiędzy chrześcijanami a żydami. Cadyk Dawid posiadał też moc uzdrawiania i lewitowania podczas modlitwy. Jak głosi podanie, na zakończenie jednego z szabatów, podczas rytualnych chasydzkich tańców odzyskał pełnię władzy w swojej chorej nodze. Był również miłośnikiem muzyki. Ba, podobno zachowały się po nim jakieś utwory, które stworzył. Potrafił przepięknie grać na fujarce. A gdy tak grywał siadając często na skraju lasu i obcując z przyrodą, przychodziły do niego dzikie zwierzęta aby słuchać tych dźwięków. To sprawiło, że zwierzęta darzył szczególnym uczuciem a w szczególności konie. Mawiano, że w upalne dnie targowe, gdy chłopi po udanych targach szli do karczmy pić gorzałkę, chodził pomiędzy końmi i poił je gdyż były spragnione.
Wróćmy jednak z tych historycznych ścieżek do Lelowa czasów współczesnych.
Jestem w rynku, gdzie mimo upływu tylu lat, większość domów przypomina prowincjonalne, żydowskie miasteczko. Taki żydowski sztetl. Grupka mężczyzn w białych pończochach, czarnych chałatach i okrągłych czapkach, uszytych z trzynastu sobolich skórek zwanych sztrajmł, idąc spiesznym krokiem żywo ze sobą o czymś rozmawia gorączkowo gestykulując. Jest piątkowe, późne popołudnie i chasydzi spieszą się na grób cadyka Dawida. W małym i ciasnym pomieszczeniu, gdzie znajduje się ohel (hebr. mogiła) ich duchowego mistrza, nie mieszczą się wszyscy. Dlatego też wielu z nich, nie bacząc na mróz modli się na zewnątrz, zmieniając się jedynie od czasu do czasu miejscem. Muszą się spieszyć aby zdążyć przed rozpoczęciem Szabatu, gdyż przez cały Szabat, nie można wchodzić na teren cmentarza aby nie zostać nieczystym. Zmierzcha się już i chasydzi gromadzą się w swoim domu modlitwy, który dla nas, fotoreporterów i dziennikarzy zostaje zamknięty aż do sobotniego wieczoru. W Szabat, nie wolno Żydom wykonywać żadnej pracy, tak samo jak osobom przebywającym pod ich dachem w tym czasie. Tej nocy będą trwały żarliwe modły, czytanie Tory i dysputy na temat Boga i wiary. Sobotni wieczór nie rozpoczął się niczym szczególnym. Grupka gapiów tłoczy się do okien domu, w którym odbywają się ostatnie szabatowe modlitwy. Zaglądają przez zaparowane szyby do wnętrza, jakby szukali jakiejś sensacji. Coś między sobą rozmawiają. Czekam w małej grupie fotoreporterów, aż pozwolą nam wejść do środka. Nie jesteśmy w jakiś sposób zapraszani. Trzeba wyczuć ten moment. Najbardziej zawiedzione są kobiety, które nie będą mogły wejść do wnętrza domu. One będą mogły oglądać przybyszów tylko na zewnątrz. Coraz więcej chasydów pojawia się na zewnątrz budynku, co jest znakiem, że można już wchodzić do środka. Na środku sali ustawiono stół zrobiony z kilkunastu innych. Siedzący przy nim mężczyźni czytają lub rozmawiają ze sobą. Uśmiechają się przyjaźnie. Czekają na uroczystą kolację, którą spożyją razem ze swoim rabinem Szymonem z rodu Bidermanów, siódmym prawnukiem cadyka Dawida z Lelowa. W naszej szerokości geograficznej Szabat kończy się 12 minut od momentu zachodu słońca. Wchodzi rabin, mężczyźni wstają, zapada cisza. Rozpoczyna się ceremonia pożegnania Szabatu. Rabin Szymon siada i zapada na chwilę w stan skupienia na rzędem liter w modlitewniku. Uroczystość pożegnania Szabatu nazywa się Hawdala (z hebr. oddzielenie). Rabin odmawia błogosławieństwo nad światłem, winem i wonnymi ziołami. Zapala hawdalowe świece – dwie cienkie i splecione ze sobą świece, symbolizują świętość i powszedniość, które w Szabat stanowiły jedność. Wonne zioła, umieszcza się w specjalnie przygotowanych besaminkach – naczyniach metalowych, wykonanych najczęściej ze srebra i kunsztownie zdobionych. Zapach tych ziół ma ożywić duszę i wydobyć ją ze smutku po odejściu neszama jetera – dodatkowej szabatowej duszy. W ręku rabina pojawia się zapalona hawdalowa świeca, unosi ją do góry i wszyscy chasydzi skupiają się wokół drobnej postaci Szymona. Wyciągają do płomienia swoje dłonie, jakby pragnęli, aby ciepło świecy dosięgło ich palców. Panuje nie ogarnięty ścisk, gdyż każdy pragnie być w tym momencie jak najbliżej nauczyciela. Po modlitwie rabin, zwyczajowo gasi płomień świecy w odrobinie nie wypitego do końca wina, który wylewa na talerzyk. Chasydzi w tym momencie rzucają się na ten talerzyk, aby umoczyć swoje palce w winie i nie uroniwszy nawet kropelki i wetrzeć ją w swoje powieki, co ma zapewnić błogosławieństwo w nadchodzącym tygodniu.
Na stole, po tym rytuale pojawiają się ryby i chałki i chleb, co stanowi lekki posiłek dla wieczerzujących. Jest to znak, że już niedługo rozpoczną się śpiewy i zabawa. Śpiewa się wtedy zmirot, pieśni podobne do pieśni weselnych. Podczas tego śpiewu chasydzi wpadają jakby w trans, trzymając się za ręce poruszają się rytmicznie w przód i w tył. Są jednym ciałem i masą. Ich śpiew jest coraz bardziej donośny i zdecydowany. Jest jakby wyśpiewywaną mantrą z powtarzającymi się słowami. Co żwawsi wchodzą nawet na stół, aby tam odtańczyć swoją radość i miłość do Boga. Trwa to do momentu, aż zmęczeni nie usuną się na ławy ustawione pod ścianą, aby odpocząć.
Patrzyłem na to wszystko, co działo się wokół mnie i wydawało mi się, że jestem w jakimś innym świecie, w którym czas nie istnieje i nie ma wpływu na rzeczywistość. To było cudowne przeżycie, jakby przejście przez lustro na drugą stronę. Była już późna noc, gdy wróciłem do domu. Kiedy już próbowałem zasnąć, kłębiły się jeszcze w moich myślach nie tak odległe wspomnienia twarzy chasydów, płomienie świec i te porywające śpiewy. Może za rok znów je usłyszę. Muszę jednak pamiętać, że nikomu nie udaje się od razu otworzyć „drzwi do królestwa chasydów. Są one zamknięte na łańcuch, który tworzą długie cierpienia fizyczne i duchowe”. (J. Langer)
I o tym nie wolno zapominać.
Tekst i zdjęcia: Zbigniew Burda
(W tekście wykorzystano fragmenty książek z podaniem ich autorów.
Korzystano również z książek: Ninel Kameraz-Kos „Święta i obyczaje żydowskie” oraz Daniel Lifschitz „Z mądrości chasydów”)